Jesteśmy świeżo po Dziku. Pot zmyty, brzusia pełne, niedobór alko się uzupełnia. Cóż więc ciekawego się wydarzyło? Najbardziej byliśmy ciekawi "urozmaicaczy", które mieli zafundować organizatorzy...
Rzeczywiście po terenie ganiali chłopacy poprzebierani zgodnie ze swoją (zapewne spójną) wizją. Mogliśmy więc spotkać Zmutowanego Dzika w masce przeciwgazowej, któremu należało podrzucić otrzymanego na starcie kartofla. Drugim indywiduum był Szaman obdarzony prawdziwą magiczną mocą: zaznaczanie długopisem na mapie miejsca ukrycia maski Lorda von Dzika (za calutkie 30 punktów, niczym punkt kontrolny). Pomysły absurdalne przyjmujemy z dziką radością! Tutaj niestety wdarł się mały szkopuł. Brnęliśmy przez 30cm warstwę śniegu z mroczną pyrą w garści, spodziewając się długotrwałych i bolesnych tortur w wykonaniu mutanta, a tego ani widu, ani słychu! Pochowali się jeden z drugim i nie było kogo warzywem porazić!
Naprawdę trzeba docenić organizację imprezy. Mimo że kameralna, wszystko było dopięte, mapy kolorowe, fajne upominki na koniec. No dobra, herbata była rozwodniona, ale to już czepianie się. To dopiero pierwsza z czterech imprez z cyklu "zwierzęcego". I fajnie. Czeka nas jeszcze mewa, łoś i zapewne superktoś (i tu już nieomieszkamy wygrać:)- K.). Mniejsza z tym, warto było i zapewne będzie.
Dzięki!! (co by nie było było nam bardzo miło! -K.)
P.